Komentarze: 5
Szla jakis kilometr przez ten las. Przez autostrade. Przez las. Ukucnela na chwile pod drzewem, zeby ostatni raz sie pomodlic i prosic o przebaczenie. Kleczala tak kilkanascie minut a z jej oczu ciagle plynely lzy. Nie przestawala plakac...Wstala i powlokla sie dalej...Potykala sie o butelki po wodce...Szla uparcie przez ten ciemny las. Doszla do ciemnej opuszczonej chaty. Przeczekala tam ulewe, ktora jak na ironie musiala sie rozpetac. W chacie bylo ciemno, a zarowka wiszaca u sufitu gibala sie na wszystkie stronu muskana zimnym wiatrem. Za oknem szalala burza...Blyskaly pioruny...Z kazdym blyskiem naturalnie ciemna chalupe rozjasnialo falszywe swiatlo. Ona sie tego nie bala. W jej domu tez czesto nie bylo swiatla. Byla przyzwyczajona [o ile do ciemnosci mozna sie przyzwyczaic...]. Burza sie skonczyla a ona poszla dalej. Uparcie kroczyla po tej mokrej od lez i deszczu trawie, ktorą juz ledwo widziala. Ciagle plakala. Co chwila pociagala nosem...A przez caly cichy i ciemny juz las przedzieralo sie delikatne 'flik, flik'. Dziadkowie w domu martwili sie o nia...Bylo późno a ona jeshcze nie wracala. Zawsze wczesniej byla w dmou. Ale nie tym razem...ostatnim razem. Zaczynali podejrzewac, ze cos jest nie tak. Ale to 'nie tak' bylo przez cale jej zycie. Za pozno sie zorientowali...